Odbyłam coroczny odczyt Jane Eyre. Ta tradycja może się zmienić, gdyż od zeszłego miesiąca jestem właścicielką własnego egzemplarza- to jedna z tych książek, w których przypadku zakładka (jak dla mnie) nie ma najmniejszego sensu. Historia opowiedziana w pierwszej osobie; arcyciekawe postacie, autentycznie opisane emocje bohaterki, zdania, które są aktualne i dzisiaj (czasami ciężko pamiętać w którym roku została napisana)- moim zdaniem można traktować ją zarówno jako okazję na chwile relaksu jak i jako mini terapię odnajdywania samego siebie :)
Spokój i odwaga.
Corocznie, hm, to znaczy- od dwóch lat- wykonuje dziełko zainspirowane książką. Poprzednio koncentrowałam się na grafice, dzisiaj uznałam, że mam ochotę na wykonania czegoś li i jedynie za pomocą namacalnych narzędzi takich jak kredki, pędzelki i farby. Skan tradycyjnie zjadł większość kolorów, więc jedyne z czym musiałam zadziałać to podkreślenie nasycenia, tak by całość bardziej wyglądała jak oryginał po mojej prawicy.
To dla zainteresowanych, po kolei: cudowny papier do akwareli, który udało mi się dostać za bezcen (dosłownie), kredki akwarelowe, akwarele, akryle. Akwarele budzą we mnie fascynację, budzą żądzę, by zapoznać się z nimi lepiej, lepiej z nimi obchodzić. Może kiedy kupię bukiet kwiatów, relacje trochę się ocieplą.
A tymczasem deszcz. I zamykanie białych, mentalnych drzwi, w kółko i w kółko i w kółko, aż się zatrzasną na śmierć.