25 sierpnia 2012

Na półce koło okna cały czas leży naszyjny-zegarek. Co jakiś czas patrzę na niego i z głębokim smutkiem uświadamiam sobie, że nie jest już naszyjny, bo pewnego dnia łańcuszek się oderwał oraz, że nie jest prawdziwym zegarkiem, bo wskazówka sekundnika wybrała odrębność od całości mechanizmu. Więc tak sobie stoję i patrzę na niego ze smutkiem, jak to pisałam, głębokim.

Oto i on, na zielonym tle, za czasów świetności swojej. Jakby wołał o rychły proces naprawczy.


Rysunek sprzed mniej więcej roku.  (To wtedy odkryłam, że pisaki o odpowiednim stopniu przyschnięcia mogą zachowywać się jak farbki akwarelowe.:p) Czas, zegarek, jesień, zima. Ech...
Śnieg, ładny i iskrzący, herbata... Albo i czekolada! Gorąca zupa po powrocie do domu, ładne płaszczyki zimowe w wystawach sklepowych, zimne powietrze zabija kochające duchotę wiruski a przy odrobinie szczęścia zakrywa bielą psie bobki (lub większe: boby). Ale z drugiej strony przemakające buty. Ślady soli na nich. Stanie na przystankach...Spóźnione pociagi... Hola, hola, stop. W każdym razie, ta praca miała być typowo zimowa, kojarząca się ze wspomnieniami, czasem, itp. :) W aranżacji, hm, no trochę komiksowej, ale z zamierzenia też nie do końca dopracowanej. Ot, urywek rzeczywistości.

Odnoszę wrażenie, że na ten moment wyczerpałam temat;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz