Jakoś głupio mi dziś cokolwiek pisać. Może z powodu godziny, (która jest chyba najspokojniejsza z całego dnia i pozwala na przewietrzenie głowy) ale dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ktoś może to naprawdę czytać i fakt ten mnie nieco skonfundował.
Na analizie transakcyjnej, jednym z fakultetów, mówiono o teorii czarnych i błękitnych znaczków. Każdy ma swój prywatny, wewnętrzny album ze wszystkimi osobami, które zna. Każda interakcja, z kimkolwiek, polega w gruncie rzeczy na wklejaniu do tego albumu pozytywnych (niebieskich) lub negatywnych (czarnych) "naklejek", czyli wrażeń. Żeby wszystko było ok, musi być względna równowaga, a już na pewno album nie może być czarny. Dlaczego o tym wspominam? Chyba nie dlatego, że trochę boję się czarnych znaczków (ok, kłamię nawet sama przed sobą), ale dlatego, że dziwi mnie to, jak kolor niebieski łatwo może zamienić się w czarny. Jak coś co na początku wydaje się dobre i pozytywne, może się zbrukać, tak jak znaczek, który jest oglądany przez zbyt wiele osób i pokrywa się ich odciskami palców. Czarne właściwie też mogą zadziwiać. Czasami wystarczy poskrobać i wyłoni się jasny kolor, może nie czysty lazur, ale coś w rodzaju szarości. Szczerej i zwyczajnej szarości.
Głupio mi pisać, bo to jak wystawianie się do tych albumów. Ale z drugiej strony, nie można rezygnować ze wszystkiego, tylko ze strachu.
Zima jest szara i prawdziwa. Jeśli coś ukrywa to tylko pod śniegiem, dlatego warto uważać chodząc przez zaspy.
I historia, którą można sobie dopowiedzieć. Ale to nie jest konieczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz