26 lipca 2014

Lata 50-te.

Ostatnio z wielką radością zauważyłam na sławetnym portalu społecznościowym powstanie grupy, której celem jest cotygodniowe wyznaczanie sobie zadań związanych z projektowaniem i rysowaniem sukienek z określonej epoki lub specyficznym motywem. Nie mogłam zrezygnować z takiej okazji, tym bardziej, że jej członkami są osoby, których prace zapierają mi dech w piersiach i stanowią dla mnie ogromną inspirację (no, może nie aż tak ogromną, gdyby tak było, byłabym teraz o wiele dalej ;) ). Dosyć gadania, prezentuję pierwszy motyw: lata 50-te.


Ostatnimi czasu moją ulubioną techniką jest szkicowanie metodą tradycyjną a następnie bawienie się komputerem. Nie, bynajmniej jednak nie odstawiłam kredek- myślę, że mojego ostatniego potwora pokażę światu jeszcze w sierpniu ;). Jednak wracając do mojej pin-upki- bardzo przyjemne było oglądanie póz specyficznych dla tamtych lat i wybieranie czegoś, co będzie wyglądało satysfakcjonująco na rysunku. W trakcie troszeczkę i tylko przez chwilkę, ale żałowałam, że zdecydowałam się taboret... Sukienka prezentowałaby się ładniej, gdyby była pokazana w całości... Jednak, mimo wszystko, jestem zadowolona z układu nóg, które w innym przypadku nie ujrzałyby światła dziennego w takim stopniu ;)

22 lipca 2014

Lipiec i zmiany

Dzisiaj się nad sobą poznęcam. I trochę pozmieniam- przynajmniej w blogu.

No to zaczynamy: ostatnio postanowiłam zabrać się po roku do tego samego motywu (w celu sprawdzenia, czy jest jakiś sens, żebym robiła to, co robię i czemu poświęcam tyle jakże cennego czasu.) Odpowiedzi na pytanie nie udzielę, bo rzadko jestem zadowolona z tego co rysuję- przynajmniej po pierwszych euforycznych 10 minutach po ukończeniu- ale z pewnością mogłam stwierdzić, że jest mi wstyd za to, co było kiedyś. Tak, niestety: kiedyś byłam z tego nawet zadowolona...


Czemu? Hmmm. Prawdopodobnie byłam pod ogromnym wrażeniem możliwości nawalenia niezliczonej ilości kresek i linii. Zapewne uznałam to za profesjonalne, nadające całości blasku i szlachetności. NIE WIEM, chyba nie ma innego logicznego wyjaśnienia. ;)

Dla niezorientowanych, osoba z rysunku to Jane Eyre, bohaterka "Dziwnych losów Jane Eyre" autorstwa Charlotte Bronte. Mogłabym się pozachwycać nad książką, ale że zapewne nie wszyscy z ogromnego grona tu zaglądających są miłośnikami wrzosowisk, obłąkanych kobiet zamkniętych w wieży, guwernantek i pełnych pasji i namiętności czarnookich mężczyzn (?). Dlatego przechodzę do mojej próby rehabilitacji za powyższe "cudo":


To szkic, który wykonałam tradycyjną metodą, używając tradycyjnych ołówków, tradycyjnej gumki oraz tradycyjnej temperówki. So much fun. Naprawdę.

A poniżej efekt dłubanki przy warstwach kolorów, przejrzystych, półprzejrzystych, kryjących, rozświetlających, przyciemniających i licho wie jeszcze jakich:


Oczywiście musiałam wybrać jakże gustowne tło i cytacik- wyczuwam, że za rok, jeśli znów powrócę do Jane Eyre, to właśnie one pójdę pod nóż i będą ofiarami znęcania. Ale poza tym, uważam, że zrobiłam postęp jeśli chodzi o posługiwanie się komputerem w rysunku. Podsumowują, z jednej strony przykre jest to, jak bardzo człowiek może być zażenowany swoimi dziełami... Ale z drugiej miło jest pomyśleć sobie, że z każdym tygodniem wiem i umiem chociaż ciut więcej, nawet jeśli to drobiazgi, których tak naprawdę nie widać :). 

Dobrze, to teraz kolejna część. Pomyślałam sobie, że będę częściej wrzucała rzeczy zarówno na bloga jak i na ubogie konto na facebooku. Z jednej strony chyba będzie to ciekawsze dla ewentualnych obserwatorów (przy okazji: dzięki, że to czytasz- a mogłeś w tym czasie robić tyle pasjonujących rzeczy, np. iść kupić czekoladę albo przeglądać fejsa) a z drugiej, jeśli narzucę sobie tempo, będę rysowała częściej i więcej... To nie może wyjść na złe. :) Dlatego prawdopodobnie będę zaglądała tu dwa razy w tygodniu (wersja wstępna)- by wstawiać jakiś rysunek tradycyjny oraz grafiki.
Kończąc morałem: takie są moje plany, lecz jeszcze czekam na akceptację losu. ;)



10 lipca 2014

Ja i Mondeluzy.

Niebiosa gorzko łkają, jednak nie wiem, czy przyczyną tego jest zakończenie przeze mnie edukacji wyższej czy to, że po dłuższym czasie zasiadłam do bloga. Tak czy owak, nie pozwolę się zniechęcić przez żadne meteorologiczne znaki i w końcu uraczę kilka osób tu zaglądających informacją o nowych kredkach, które zdążyłam przetestować w ciągu ostatniego miesiąca.

Zdecydowałam się na kultowe już kredki akwarelowe Mondeluz koh-i-noor - byłam nieco zdziwiona ich twardością, jednak biorąc pod uwagę to, jak bardzo nie przepadam za temperówkami i nożykami (to przecież utrata kredki :p ), jest to bardziej zaleta niż wada. Zachwyciła mnie duża paleta barw i odcieni, szczególnie zieleni i czerwieni, których zazwyczaj mi brak. Same kredki są bardzo lekkie i tym samym wygodne w użyciu.
Na razie większość prac wykonywałam "na sucho", chcę bardziej wyczuć kredałki przed zabraniem się za coś poważniejszego z użyciem wody, która potrafi być wredna na papierze. 


Na taką perspektywę miałam ochotę od dłuższego czasu. Cieniowanie było prawdziwą przyjemnością, nie wspominając już o samym, pozornie banalnym, wyborze kolorów. Z perspektywy czasu żałuję jednak trochę, nie nie rozplanowałam lepiej kompozycji i pozycji postaci...Nie spodziewałam się, że tak przywiąże się do tego ćwiczenia i w rezultacie nie przyłożyłam się do szkicu tak jak by wypadało. Test narzędzi wypadł jednak pomyślnie, co daje mi nowe pomysły na przyszłość- może kiedyś powtórzę ten motyw :)