22 stycznia 2016

O bezrękiej dziewczynie

Ciąg dalszy wyprawy w nieznane.

Było bardzo ciężko zabrać się do tego, oj, bardzo ciężko. Wręcz wszechświat mi zabronił, rzucając się na oskrzela, płuca, czy kto jeszcze wie na co. Coroczna tradycja. 

Zatem: między cytrynami i herbatą rysowałam gruszki i księżyc. Zaraz podam linka do opowieści, która wyjaśni kontekst ilustracji- ostatnio znajduję wielką przyjemność we wczytywaniu się w baśnie, które w niczym nie przypominają historii biednych, ślicznych, wyeksploatowanych  kopciuszków, śpiących królewien i innych blond dziewczynek, dla których podstawowym życiowym rozwiązaniem jest zaśnięcie na 100 lat lub zbieganie ze schodów  (tak, tak, sądzę, że mam na myśli mentalny blond). Wałęsanie się po cudzym sadzie z odciętymi rękoma wydaje się bardziej malownicze. Nie twierdząc, że do tego aspiruję. Chyba nikt nie aspiruje. 



Podstawowa wersja rysunku jest tak okropna, że o mało co nie zrezygnowałam z planu nałożenia kolejnej warstwy. Mentalnie łkając, do pierwszej warstwy rozwodnionych kredek akwarelowych dodałam akryle, po czym dołożyłam kolejną warstwę kredek akwarelowych (bez rozwadniania), by na końcowym etapie dodać więcej głębi w mym wiernym komputerze, który tak dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa przez ten tydzień. I w sumie wtedy uznałam, że jest nawet ok.

Następnym razem...Może baśń, może nie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz